Pogrom Starych Wyjadaczy… czyli Rzeszów w rękach „Juniorów”

2021 08 08

Rajd Rzeszowski przyzwyczaił nas do pewnego standardu… od lat w niezwykłym upale i od lat po stałych trasach, rajd zdążył się nam wszystkim nieco opatrzeć.
A co gdyby jednak nieco urozmaicić rajdowe zmagania? Dodać zmienną i mało przewidywalną pogodę, jakiś nowy odcinek a do stawki naszych zawodników, dodać młodego i utalentowanego zawodnika z Czeskiej Republiki?
Zyskalibyśmy przepis na niezwykłe widowisko, jakie mieliśmy okazję widzieć właśnie w ten weekend.

W naszych słowach nie ma krztyny przesady, kto był, z pewnością potwierdzi, że przemoczone ubranie nie było niczym w porównaniu z fantastyczną walką, jaka odbywała się na odcinkach.
Organizatorzy stanęli na wysokości zadana, inaczej ułożony harmonogram dzięki któremu, można było obejrzeć więcej, sobotni odcinek w centrum z pokazami driftu i jak zwykle fenomenalna atmosfera gwarantowała bardzo udane widowisko.
Emocji miało nie zabraknąć również na odcinkach, oprócz naszej czołówki do rajdu zgłosiło się sporo międzynarodowych załóg, w tym dwie mające walczyć o czołowe miejsca.
Erik Cais wraz z Jindrišką Žakovą z Czech oraz Teemu Asunmaa z Marko Salminenem z Finlandii, bo o nich mowa stanowili dwie wielkie niewiadome, które mogły nieźle zamieszać w naszej narodowej stawce.
W końcu rajdowy mistrz Finlandii i młody utalentowany Czech walczący w stawce ERC to już nie w kij dmuchał i każdy zastanawiał się, czy przewaga w postaci znajomości odcinków, aby na pewno tym razem wystarczy.

Początek rajdu obył się bez pogodowej ruletki, stały słaby deszcz gwarantował jednak, że będzie się działo i już od początku nie brakowało mniejszych lub większych akcji na poszczególnych odcinkach.
Spora ilość zalegającej wody oraz błoto sukcesywnie wynoszone przez zawodników z cięć sprawiało, że o błąd nie było trudno a przecież rzeszowskie OS-y i tak nie należą do najłatwiejszych.
Gdy na ostatniej pętli asfalt zaczął nieco przesychać, nad OS-ami przeszła krótka, ale intensywna ulewa. Kto się na nią nie przygotował, miał spore problemy.

Pierwszą ofiarą śliskich, zasyfionych odcinków okazał się wspomniany Teemu Asunmaa odpadając już po kilku km pierwszego odcinka.
Skoda oklejona w wycinki z gazet o tematyce rajdowej wyleciała z drogi i Fin zapisał się na kartach Rajdu Rzeszowskiego jako ten, który najszybciej go ukończył.
Tymczasem walka toczyła się sprawnie a głównymi aktorami tego spektaklu okazali się dobrzy znajomi z ERC Miko Marczyk i Eric Cais, którzy wymieniali między sobą zwycięstwa na odcinkach.
Taka wymiana trwała do odcinków 5 i 6, wygranych przez Czeską załogę, zjeżdżającą na serwis jako liderzy po dniu pierwszym z ponad 18 sekundami przewagi nad Marczykiem.

Z dobrej strony w rajdzie pokazał się Łukasz Kotarba w Citroenie, notując drugi czas na pierwszej próbie a przez pozostałe trzy, notując czasy w okolicy podium.
Niestety ten, kto w takich warunkach ryzykuje, musi być albo bardzo pewny swych umiejętności, albo liczyć na szczęście co w przypadku braci Kotarbów oznaczało to kilka przygód i spore straty czasowe, ostatecznie 9 miejsce po pierwszym dniu.

Bardzo dobrze jechał Wojtek Chuchała, były Mistrz Polski nie był zbyt systematyczny, notując czasy zarówno w czołówce (3 × 3 miejsce) jak i czasy w drugiej połowie pierwszej dziesiątki.
Powodem tego nierównego tempa, mogły być problemy z silnikiem, niestety mimo zajęcia po pierwszy dniu świetnego trzeciego miejsca, motor nie wytrzymał trudów walki, niwecząc dobry wynik.

Na swoich terenach, bez przesadnego ryzyka jechał Grzegorz Grzyb, ale jego nieco niższa forma nie do końca spowodowana była kalkulacją.
Mało kto wie, ale Grzyb 2 dni przed rajdem przeżył bardzo poważny wypadek podczas testów i cierpiał z powodu urazów powstałych w zdarzeniu.
O ile zastępczą R5 udało się szybko ściągnąć z Węgier, to do jazdy po szybkich i krętych odcinkach trzeba żelaznego zdrowia, a na starcie widać było, że tym Grzegorz nie tryskał.
Pierwszy dzień jechał z wyraźnym handikapem, plasując się w większości w okolicach 5-6 pozycji, kończąc ostatecznie dzień na miejscu piątym co i tak wcale nie wyglądało źle.

Pech rywali, ale też coraz lepsze tempo sprawiły miłe zaskoczenie Sylwestrowi Płachytce, zawodnik dość ospale zaczął dzień, notując czasy w drugiej połowie dziesiątki, jednak ciągle pnąc się w górę.
Coraz lepsze rezultaty przynosiły efekty i choć do podium nie miał żadnego podejścia, to rzutem na taśmę zdołał przeskoczyć Grzyba, wskakując na 4 miejsce.

6 miejsce to najlepsze, na co było stać Tomka Kasperczyka, cały pierwszy etap to pozycje w drugiej połowie, pierwszej dziesiątki.
Niby wynik nie najgorszy jednak w jeździe Tomka ciągle brakuje nam tej iskry waleczności, aby pójść o krok wyżej, jak na byłego wicemistrza polski przystało.

Takiej iskry stanowczo nie brakowało Kacprowi Wróblewskiemu, zawodnik ten jednak ciągle uczy się jazdy w silnym aucie, co skutkuje wieloma przygodami.
Szkoda właśnie takiej na odcinku nr 2 gdzie Kacper notuje ponad minutową stratę z powodu kapcia, jednak już na kolejnej zdobywa 3 miejsce na odcinku.
Jak jednak wiemy, takie straty się nie równoważą, więc Kacper kończy dzień na miejscu 7, jednak trzeba przyznać, że wykręcił naprawdę kilka fajnych czasów.

Czołową dziesiątkę zamknęli Łukasz Kabaciński (8 Miejsce), co stanowi całkiem niezły wynik wciąż uczącego się auta zawodnika i Maciej Lubiak (10 Miejsce) tu natomiast czujemy spory niedosyt, niestety nawet zmiana auta nie pomogła w zmianie tempa na wyższe.

Z Wielkimi utrudnieniami do rajdu przystąpili bracia Szejowie, którzy start przekroczyli pieszo czekając aż dojedzie ich Hyindai I20, w kuluarach mnożyły się plotki o tej sytuacji, jednak my nie rozsiewamy plotek, auto dotarło na czas i Szejowie podjęli walkę.
Szkoda jedynie, że błyskając kilkoma niezłymi czasami, rajd zakończyli najpierw z urwanym kołem, a następnie dnia również szybko odpadli z rywalizacji.

Dzień drugi zaczął się wspaniałym słońcem, piękna pogoda mogła być troszkę złudna, gdyż po tak dużych opadach, dalej trzeba było uważać na zdradliwe błotniste cięcia oraz wilgotne partie w lasach.

W drodze do zwycięstwa Cais nieco odpuścił, pozwalając Miko, zniwelować stratę do niespełna 15 sekund jednak w pełni kontrolował sytuację, by wygrywając ostatni odcinek przypieczętować wspaniały wynik.
Ileż było radości na mecie gdy Czescy kibice dorwali swojego krajana i nie ma się co dziwić, nieznany rajd, dość silna stawka i od razu piękne zwycięstwo a przecież Cais nie należy do najszybszych zawodników w Czeskiej Republice.
Cóż rywale chylili czapki z głów co i my czynimy, gratulując i zapraszając ponownie załogę Eric Cais / Jindriška ŽÁKOVÁ do naszego kraju.

Mikko Marczyk wraz z Szymonem Gospodarczykiem znali swoje miejsce w szeregu, jednak i tak okazali się najlepszymi zawodnikami RSMP zostawiając całą śmietanę naszego kraju z tyłu.
Niema więc co płakać nad drugim miejscem a rozwijać się dalej, bo widać, że załoga Marczyk / Gospodarczyk to absolutna czołówka Mistrzostw Polski i wciąż ma potencjał na rozwój.

Trzecie miejsce w generalce przypadło tym razem Grzegorzowi Grzybowi, zawodnik w sobotę odzyskał nieco wigoru, co w połączeniu ze słabszymi czasami rywali pozwoliło przeskoczyć w generalce Płachytkę i pewnie usadowić się na najniższym stopniu podium.
Dodatkowo Grzegorz Grzyb cieszył się podwójnie, gdyż trzecie miejsce w Rzeszowie pozwoliło mu zdobyć 6 w karierze tytuł Mistrza Słowacji.
Na czwartym miejscu czekała nas niemała niespodzianka, czyli załoga Kacper Wróblewski / Jakub Wróbel, który przypuścił prawdziwą szarżę na jak najwyższą pozycję w rajdzie.
Trzecie miejsce na odcinku 8, wygrany odcinek 10 oraz pewna jazda dnia drugiego pozwoliły na przeskoczenie na 4 miejsce spychając na piąte Sylwestra Płachytkę, któremu w ostatnim dniu wyraźnie nie szło.

6 Miejsce zachował Tomasz Kasperczyk, broniąc się przed Kabacińskim i Lubiakiem, który zyskał 2 pozycję po odpadnięciu braci Kotarbów. Ci z kolei zaparkowali swoją Cytrynę w rowie i przy braku kibiców nie byli w stanie się z niego wydostać.
Do czołowej 10 udało się jeszcze wskoczyć Zbyszkowi Gabrysiowi, który nie popisywał się wspaniałą jazdą i Łukaszowi Byśkiniewiczowi, on tym razem nie włączył się do walki z autami R5.

Rajd trudno nie uznać za udany, feta na mieście trwała długo a genialnej atmosfery, zaciętej walki oraz intensywnych opadów deszczu jeszcze długo nie zapomnimy.
Mamy szczerą nadzieję, że w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej a my z radością odwiedzimy OSy Rajdu Rzeszowskiego.

A teraz już naprawdę obszerna galeria przygotowana dla was przez naszego fotografa Rolanda Hanke.