Gdzie trzech się bije….. czyli relacja z Rajdu Węgier.

2019 11 18

Gdy wyruszaliśmy na Rajd Węgier, wiedzieliśmy jedynie, że węgierskie trasy staną się areną zmagań największej batalii od lat. W końcu miała rozegrać się walka o tytuł mistrza starego kontynentu.  Natomiast nie wiedzieliśmy co tak naprawdę, czeka nas na miejscu, jednak to, co zobaczyliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Zawsze uważaliśmy, że Rajd Barum należy do trudnych asfaltowych rajdów, jednak przy trasach rajdowych na Węgrzech możemy śmiało powiedzieć, że Barum to przechadzka po parku. Ruszyliśmy na przejazd odcinków i szybko okazało się, że najlepszym autem na te trasy okazałaby się terenówka z napędem 4×4 i dobrymi oponami. Górskie OSy wiodące w górę od Tokaju, były bowiem prawdziwą przeprawą dla każdego rajdowca. Wąskie, kręte asfalty pokryte szutrem lub błotem zmieszanymi z jesiennymi liśćmi, odcinki składające się z szutru, kamieni i błota ciągnące się serpentynami pomiędzy drzewami no i autostrady szerokich zniszczonych asfaltów tego szczerze myślę, nikt się nie spodziewał. Ba było na tyle ekstremalnie, iż na trasie zapoznania co rusz spotykaliśmy auta załóg zmieniające przebite opony.

Umiejętności zawodników zostały zweryfikowane już podczas odcinka kwalifikacyjnego i błotnistego łącznika liczącego może z 50 metrów. Zawodnicy wpadali na niego i po dochamowaniu powinni wpasować auto w 90-stopniowy zakręt, jednak nie było to takie proste. Mokra maź szybko zweryfikowała zachowanie opon typu slick (raczej dobrze dociętych zważywszy na wilgoć), a kibice z uciechą patrzyli, jak warte miliony auta bezwładnie wypadały w trawę, nie trafiając w trasę. Do momentu powstania kolein, które jak szyny kierunkowały zawodników, kibice oglądali wiele piruetów, jednak odcinek kwalifikacyjny był równy dla wszystkich, więc trzeba było sobie po prostu radzić.

I tu od razu wiadomość, jakiej nie chcieliśmy usłyszeć a która szybko obiegła kibiców, czyli niebiesko-biała skoda Łukasza Habaja leżąca głęboko w rowie. Błąd, za duża prędkość na mokrej nawierzchni i sen o tytule Mistrza Europy, z którego Łukasz został dość szybko wybudzony. Rokowania nie były dobre, jednak wszyscy mieli nadzieje, że auto uda się naprawić. Tymczasem kwalifikacje się rozpoczęły, a ich wynik nie był zbytnim zaskoczeniem Ingram, Lukyanuk, Mares, czyli czołówka starego kontynentu.
Rajd rozpoczął się bardzo składnie, co rusz między sobą ciosy wymieniali pretendenci do tytułu mistrza, a w walkę próbował się włączyć lokalny kierowca Turan Frigyes oraz Włoch Devine Callum. Niestety nieprzewidywalność odcinków sprawiła, że o w czołówce decydowały nie tylko umiejętności, ale w znacznej mierze szczęście. Co rusz, ktoś na chwilę wylatywał z drogi, łapał kapcia lub ratował się w niezbyt kontrolowanym poślizgu, więc wiadome było że na tym rajdzie wszystko może się zdarzyć.
Dzień pierwszy na prowadzeniu zakończył Alexey Lukyanuk, jednak na karku czuł oddech swego rywala, Chrisa Ingrama trzeci był Frigyes.

Do walki wystartował również Łukasz Habaj, jego mechanicy dokonali cudu i poskładali auto do kupy, jednak rezultaty Łukasza nie były najlepsze. Jak widać Habajashi, wyciągnął wnioski i nie chciał przesadnie ryzykować. Taktyka poniekąd się sprawdzała, gdyż udało mu się jechać bez większych przygód i awansować na 6 miejsce, jednak na 7 odcinku w Skodzie Polaka uszkodzeniu ulega układ kierowniczy i załoga Habaj / Dymurski wycofują się z rajdu, zostając drugimi wicemistrzami Europy.

Drugi dzień ubiegł pod znakiem rzęsistego deszczu, który towarzyszył zawodnikom przez cały dzień i odcinka Mad-Disznóko położonego wśród winnic Tokaju. Podczas deszczu jego betonowe drogi zmieniły się w potoki wody najeżone olbrzymimi Kałużami i błotem. Na tych odcinkach działy się dantejskie sceny, a walka z czasem przerodziła się w walkę o przetrwanie. Na innych odcinkach nie było lepiej, potoki wody z błotem i kamieniami, wąskie, śliskie asfaltowe odcinki, na rajdach z cyklu ERC dawno takich odcinków nie było.
Walka mimo to trwała, choć zawodnikom kończyła się cierpliwość, po odcinku w winnicach podnieśli głos o bezsensowności tegoż odcinka, który w konsekwencji na ostatniej pętli został odwołany. Ostatnim odcinkiem miał zatem stać się OS Telkibanya-Ujhuta 2 i jak się potem okazało, to on zadecydował o losach całego rajdu. Przed odcinkiem z olbrzymią przewagą na prowadzeniu uplasował się Lukyanuk i to on miał przed sobą wizję zdobycia tytułu Mistrza Europy.
Ingram z prawie dwuminutową stratą praktycznie nie miał szans na odrobienie strat, jednak w tym rajdzie karty nie zostały jeszcze rozdane.

Na samym początku kapcia łapie Ingram i na feldze dojeżdża z ponad dwoma minutami straty. Gdy wydaje się, że to koniec walki długo na mecie nie zjawia się Lukyanuk, Rosjanin również łapie kapcia, jednak on musi zmieniać koło na odcinku, tracąc jeszcze więcej czasu. Gdy pomarańczowo czarny Citroen dociera do celu sprawa jest jasna, ponad 4 minuty straty, oznaczają spadek na drugą pozycję i przegraną tytułu Mistrza Europy. Chris Ingram nie wierzy w swe szczęście, wraz ze swym pilotem długo dochodzą do siebie, już jako nowi czempioni starego kontynentu. Rajd Wygrywa nieoczekiwanie Turn Frigyes z Bagamerim Laszlo z Węgier za Alexeyem Lukyanukiem i Devine Callum.

Co my napiszemy jako puentę…. to nie był łatwy rajd, jak dla zawodników, tak dla kibiców, ale rajd, który wzbudził w nas wiele sympatii swym klimatem, gościnnością Węgrów i wspaniałymi widokami. Mamy nadzieję, że organizatorzy rajdu dopracują ten wspaniały rajd i w przyszłym roku będziemy mogli już tylko chwalić i polecać tę piękną imprezę.
Teraz zapraszamy na galerię Rolanda Hanke, który ze zmiennym szczęściem poruszał się po trasach Rajdu Węgier.