50 Rajd Świdnicki, czyli solenizant z małą zadyszką.

2022 05 03

Czy to pod nazwą „ELMOT”, czy też „Świdnickiego”, jeden z najbardziej znanych Polskich rajdów obchodzi w tym roku 50-tą rocznicę istnienia.
Można by się więc spodziewać, że przy tak zacnej rocznicy, czeka nas prawdziwa rajdowa „fiesta”, tymczasem fajerwerków nie było i nasz solenizant okazał się dość powściągliwy w świętowaniu.
Inna rzecz, że świętować nie było komu.
Dość niefortunnie dobrana data rajdu, pokrywająca się z rundą Mistrzostw Świata – Rajdu Chorwacji, spowodowała, że znaczna część fanów wybrała wspieranie naszej pary eksportowych zawodników, a nie odwiedzenie OS-ów Dolnego Śląska.
Odcinki może nie świeciły pustkami, jednak do czasów świetności było im daleko a szkoda, gdyż stawka zawodników nie zawiodła.
Ani covidowe szaleństwo, ani konflikt zbrojny na Ukrainie nie sprawiły, że kibice mogli odczuć wyraźny brak zawodników na początku sezonu.
Wręcz przeciwnie, na liście startowej pojawili się między innymi, powracający po przerwie Marcin Słobodzian.
Do aut klasy R5 powrócili Dariusz Poloński i Łukasz Byśkiniewicz a do Polskiego grona dołączył gość zza granicy Tom Kristensson.
Szwedzkiej załodze najwyraźniej spodobały się asfalty, naszej części europy, gdyż to po rajdzie Valasska to już drugi rajd tego zawodnika w naszych rejonach.
Miłą niespodzianką było również pojawienie się dwóch załóg w Citroenach R5 Michała Tochowicza w C3 R5 i Marka Temple w leciwym DS3 R5.
Na starcie zabrakło za to dwuch załóg, które widniały na liście startowej, Jarosława Kołtuna i Adriana Chwiedczuka.

Organizatorzy przygotowali dla zawodników 4 odcinki specjalne przejeżdżane łącznie 10 razy w ciągu 2 dni.
Na odcinki powróciła próba nieopodal Świdnicy, która kiedyś wykorzystywana była jako odcinek testowy a teraz wydłużona biegła przez Dziećmorowice, kończąc się w Zagórzu Śląskim.
Odcinek był niezwykle szybki i bardziej przypominał trasę wyścigu górskiego, gdyż wiódł w większości po szerokich i gładkich jak stół (gdyż nowych) górskich drogach.
Ok, na odcinku dwa razy auta odskakiwały na chwilę w boczne wąskie drogi, jednak 80% trasy wiodła szeroką krętą nitką.
Skoro odcinek był praktycznie nowy, organizator postanowił wykorzystać ten fakt i zawodnicy jechali nim aż 3 razy, a dodając fakt, że 1/3 odcinka była też odcinkiem testowym to nowa droga miała naprawdę konkretny rajdowy ruch.
Ale to nie koniec, część odcinka testowego była również odcinkiem KJSu, rozgrywanego dwa dni przed samym rajdem Świdnickim i czego zrozumieć nie możemy, jeździli po nim również zawodnicy z Mistrzostw Polski.
Resztę rajdu stanowiły klasyczne próby Rościszów – Walim, Ludwikowice – Kamionki oraz odcinek miejski, czyli wyrób OS-o podobny zlokalizowany między dwoma rondami.
No nie da się tego skomentować inaczej, jak błaganiem o to, by bujanie się między rondami, zostawić dla młodych ludzi lansujących się wieczorem, jadąc po bułkę z kotletem w znanym fast foodzie, a nie rajdu rangi Mistrzostw Polski.
Ok rozumiemy, nie da się, bo… i tu pada stado wymówek na włodarzy, pieniądze i spadające gromy z niebios.
Można by w to nawet uwierzyć, ale tydzień później pobliski Kłodzko pokazało, że można ugościć w centrum miasta Mistrzostwa Polski w Driftcie i to przez całe dwa dni.

Przejdźmy jednak do walki, a tu od samego początku zaczęło się dziać:
Miejski odcinek testowy, jak brutalnie prosty tak ma już na koncie dwa koła w aucie Grzegorza Grzyba, a i w tym roku miało być o nim głośno.
Nie rozjeżdżenie, jazda na pamięć a może błąd pilota, ciężko powiedzieć co się stało w samochodzie Skoda Fabia R5 Sylwestra Płachytki.
Zawodnik zdrowo skrócił sobie trasę pierwszego odcinka i został sklasyfikowany, dostając czas odcinka w wysokości 5 minut.
Relatywnie oznaczało, brak szans załogi na rywalizację o czołowe lokaty.
Drugi OS przyniósł kolejne smutne wieści, wypadek miał bowiem Marcin Słobodzian, który nie zmieścił swojego Hyundaia I20 R5 w partii wąskich zakrętów, zawieszając auto na barierkach oddzielających koryto rzeki od drogi.
Oszczędzimy wam sformułowań typu „śmiertelny wypadek, do którego nie doszło” jednak myślę, że wszyscy wiemy, co groziło załodze i ile szczęścia mieli, wychodząc z auta przypominającego szaszłyk, cali i zdrowi.
Jest nam szczerze przykro, tym bardziej że rozmawialiśmy z Marcinem przed rajdem i podkreślał on, że chciałby dobrze pokazać się na tym rajdzie, gdyż nie ma spiętego budżetu a po dobrym wyniku, miałby szanse pojechać, choć w asfaltowej części sezonu.

Tymczasem na odcinkach toczyła się zacięta walka i choć jej skład przesadnie nie zaskakiwał, to pojawiło się kilka miłych niespodzianek.
Oczywiście do czołówki należeli Grzegorz Grzyb oraz Kacper Wróblewski i obaj od początku zaczęli wymieniać między sobą ciosy i narzucając tempo.
Pomimo dwuch wygranych odcinków Wróblewskiego to  Grzyb kończył dzień na pozycji lidera, jednak strata rywala wynosiła zaledwie 1,6 sekundy, co nie dawało żadnego komfortu.
Na trzecim miejscu był nasz Szwedzki rodzynek Tom Kristensson, jechał on bardzo spokojnie, lecz jak na fakt nieznajomości tras bardzo szybko.
Jeden wygrany odcinek (Świdnica-Zagórze Śląskie) i równe tempo, dawało bardzo sympatycznej załodze 3 miejsce po pierwszym dniu i zimny prysznic dla reszty polskiej stawki.
Z dobrej strony pokazali się między innymi Jarosław i Marcin Szeja (1 miejsce na OS 1), Maciej Lubiak czy Dariusz Poloński, zajmując kolejno 4, 5 i 6 miejsce w klasyfikacji.

Drugi dzień miał przynieść spore zmiany, głównie za sprawą pogody, jeszcze przed rajdem zapowiadany był deszcz od samego rana, jednak z godziny na godzinę prognozy się zmieniały.
Okazało się, że lekki deszcz spadł dopiero pod koniec pierwszej pętli jednak już na drugiej, miały zacząć się, większe opady.
Na odcinkach również zaczęło się mielić, przyśpieszyli bracia Szejowie wygrywając os 6, lecz na następnym będąc dopiero na 9 miejscu spadli na 5 pozycję.
Do walki ruszył też Sylwester Płachytka wygrał OS 7 i choć na dobry wynik nie miał szans, to chciał pokazać się z dobrej strony.
Nieźle jechał również Darek Poloński, to on pierwszej niedzielnej pętli zepchnął Szejów z 4-go miejsca, jednak do żaden z nich nie miał podejścia do czołowej trójki.
Z rajdem pożegnał się między innymi Michał Tochowicz a swoją piękną Renault Megane Maxi na Walimskich patelniach uszkodził Arkadiusz Kula i dzięki kibicom powrócił na trasę z grząskiego rowu.
Wytrzymałość Renault Clio a przy okazji swojego pilota Bogusława Browińskiego postanowił sprawdzić Gracjan Prędko, próbując przestawić autem murowany garaż.
Garaż wytrzymał natomiast gorzej wyglądało auto, ale obyło się bez ofiar w ludziach.

Pierwsza niedzielna pętla nie rozwiązała niczego, Grzyb nad Wróblewskim powiększył przewagę zaledwie o 0,1s (do 1.7s), natomiast Kristensson zbliżył się do lidera na 2,1s.
Gdy zatem do przejechania zostały zaledwie 3 odcinki, sytuacja wydawała się otwarta, a że zaczęło zdrowo padać, miało się okazać kto na 44 km będzie mieć większe…. no wiecie.
Pierwszy odcinek minimalnie wygrywa Grzyb jednak już na „płynącej” drodze z Rościszowa do Walimia to Wróblewski wygrywa próbę o całe 3 sekundy i wskakuje na fotel lidera.
Do całości, na następnym odcinku, dokłada byłemu Mistrzowi Polski 2,8s i to właśnie Kacper Wróblewski z Jakubem Wróblem, zjeżdżają do Świdnicy jako zwycięzcy całego Rajdu.
Trzeci Tom Kristensson z Andreasem Jochanssonem nieco odpuścili mokre OSy, jednak pilnując dobrego najniższego miejsca na podium.

Na czwartym miejscu meldują się Bracia Jarosław i Marcin Szeja, którzy wykorzystali pecha Polońskiego i przeskoczyli oczko w klasyfikacji, nie da się jednak ukryć, że w stosunku do zeszłego roku załoga ewidentnie przyspieszyła.
Dariusz Poloński natomiast brutalnie przekonał się, że Walimska kostka nie wybacza błędów, na patelniach nie odhamował się do pierwszego zakrętu, kończąc w błotnistym rowie i wypadając poza czołową dziesiątką.

Piąte miejsce zajęła załoga Zbyszek Gabryś / Daniel Dymurski, cóż tu napisać o zawodniku, który przez cały rajd trzymał się 5-7 miejsca?
Trzy razy piąte miejsce i stabilna jazda starczyła jednak na dobry wynik, szkoda jedynie, że zawodnik ani razu nie wyróżnił się z tłumu.

Miejsce 6 trafia tym razem do Macieja Lubiaka z Grzegorzem Dachowskim a 7 do Łukasza Byśkiniewicza z Danielem Siatkowskim.
Obie załogi trzymały się drugiej połowy pierwszej dziesiątki i szczerze powiedziawszy, brakowało w ich jeździe zaciętości.
Szkoda, gdyż obie załogi stanowili tym razem zaledwie tło rywalizacji.

Sylwester Płachytka wraz z Jackiem Nowaczewskim gonili czołówkę i byli w tym naprawdę dobrzy, na tyle dobrzy, że udało się im dołączyć do grona aut R5 i zgarnąć punty za 8 miejsce.

9. Miejsce wyjeździł sobie Jacek Sobczak z Michałem Marczewskim w Porsche 911, musieli oni uznać wyższość auta R5 na mokrym i oddać 8 miejsce Płachytce, jednak start można uznać za bardzo udany.

Najszybszym autem z napędem na przednią oś, okazał się Adam Sroka z Patrykiem Kielarem, załoga zamknęła pierwszą dziesiątkę, pokazując się z naprawdę dobrej strony.

Jubileuszowy 50 Rajd Świdnicki już za nami, szampany wystrzeliły, wazony rozdane i chyba powrót do kwietniowej odsłony tego rajdu wydaje się być ciekawszy.
Rajd po części odpowiedział też na kilka pytań, jakie wszyscy zadawali sobie przed sezonem, czyli kto, jak i czym pojedzie.
Jedynie po części, gdyż prawdziwy sprawdzian tego kto ma zamiar pojechać pełen sezon przed nami, a będzie nim oczywiście szutrowa część Mistrzostw Polski.
My życzymy, by Rajd Świdnicki trwał nam co najmniej 100 lat i by jego świetność i zainteresowanie nim zawodników, kibiców, sponsorów i mediów było z roku na rok coraz większe.
A teraz zapraszamy na pełną galerię naszego fotografa Rolanda Hanke.